28.10.2024

W jebanym kieleckim ZTM-ie można już oficjalnie obwieścić start sezonu zimowego!


12.10.2024

oDLoT






22.07.2024

<3


20.07.2024

Infected Rain


30.06.2024

Semprah + Nervosa






16.06.2024

Moriah Woods


09.06.2024

2024.06.08: L.U.C.A. + Disposable Soma + Diatrema, Rockhouse Studio, Kraków


31.05.2024

1/2 Bracco


26.05.2024

1/2 Xeno & Oaklander


17.04.2024

Reminiscencje sprzed kilku dni, tudzież tygodni ;)
feat. Body Void, KEstrella, Eye Flys, VooDoo, Chmury






03.04.2024

Ewolucja...





03.04.2024

"Bo fantazja, fantazja, bo fantazja jest od tego..."


12.03.2024

God Dethroned


29.02.2024

2024.02.27: Cold Meat Industry Night (Brighter Death Now + Raison D'Etre + Desiderii Marginis), Przestrzeń, Łódź
p.s. tak się zastanawiałem, czy w ogóle wrzucać zdjęcia, bo wyszedłem na nich nienaturalnie(?) grubo, ale co tam, raz się tyje... tzn. żyje!
Ekelunda (aka Trepaneringsritualen) nie ma na fotkach nie dlatego, że go wcześniej... zjadłem ;)



24.02.2024

Sick N' Beautiful


21.02.2024

I jakoś się to toczy... ;)


18.02.2024

Katowice!


04.02.2024

Najgorsze są roztopy. W firmie. Pod swoim biurem...


29.01.2024

Tego jeszcze nie grali! W jednym dniu, dzisiaj, odwołane zostały dwa koncerty, na które już pastowałem trzewiki: Rave The Reqviem i Suicide Commando. Szczególny wkurw mi towarzyszy temu drugiemu zespołowi, a raczej organizatorowi - jebanemu Pink Hearts! W samym tylko styczniu odwołał mi już dwa koncerty (także Diary Of Dreams), a na horyzoncie czeka na kancelację Das Ich, czyli byłby to klasyczny hattrick - powinni zamknąć ten burdel!


09.01.2024

MISSION COMPLETE!

 


02.01.2024

Zacząłem pisać ten tekst jeszcze przed świętami, ażeby przed ostateczną publikacją przypomnieć sobie o wszystkich około koncertowych sprawach wartych dłuższego opisania lub chociażby krótkiej wzmianki. Czas świąteczny i po- się już skończył, dla niektórych była to Santa Claustrofobia, a niektórzy myślą już o powrocie do pracy, w tym ja, bo nie tylko robota jest dla kunia i traktora. Nie często ostatnio mi się zdarza coś długiego napisać, z braku czasu, ochoty, ale teraz się zebrałem, aby podsumować mijający rok - koncertowy oczywiście, a nawet skoczyć na chwilę do 2022 r, bo wtedy, po urojonej pandemii na Hobbit-19, zaczęła się ta cała pozytywna ruchawka, czyli niekontrolowany wysyp muzyków odwiedzających Polskę w ramach festiwali, indywidualnych gigów, tudzież mini tras. Przed pandemią, i owszem, jeździło się tu i ówdzie, ale ostatnie dwa lata to był przedziwny czas, bo gdybym mieszkał np. w Warszawie, a nie w Kielcach, zapewne ilość zaliczonych kapel byłaby co najmniej dwukrotnie większa. A tak to trzeba było nierzadko łączyć brak czasu, moje specyficzne hobby i, w ostateczności, pracę - zwalnianie się z niej, branie urlopów, wracanie w nocy (zazwyczaj po 3-ej), aby na siódmą rano być zwartym i gotowym przy kompie w biurze. I tak się lawirowało przez ostatni czas i zapewne tak będzie jeszcze przez następny rok, bo już mam zabukowane koncerty m.in. Diary Of Dreams, Rave The Reqviem, Cradle Of Filth, Das Ich, Madball, Meshuggah, Filter, Bohren & Der Club Of Gore, a to i tak wycinek tego, na co się wybieram lub mam się wybrać. Poniżej alfabetyczna lista kapel/wykonawców, na których w 2023 roku udało mi się być:
]]]][[[[
1.07
Aborted
Agent Side Grinder
Agima Sun
Agnostic Front
Agressiva 69 x 2
Artur Rumiński
Atrocity
Author & Punisher
Axe Crazy
Baest
bHP
Biohazard
Blake X Listopad
Bokassa
Bracco
Brujeria
Butcher Babies
Caladria x 2
Carpenter Brut
Closterkeller
Combichrist x 2
Covenant
Cult Of Youth
Czerń
D. Kowalik
Dame Area
Das Kinn
Dave Phillips x 2
Death Addict Society
Death Has Spoken
DeathbyRomy
Deathstars
Deutsch Nepal
Defying
Disposable Soma x 2
Doctor Visor
Dog Eat Dog
Dusseldorf x 3
Dying Fetus
Dystopian Control x 3
Eat My Teeth
Electric Callboy
Eleine
Ensiferum
The Eternal Returns
F.M. Einheit
Farewell To Lies
Fear Factory
Frozen Soul
Furminator x 2
Future Palace
gamma.function
Gash Faith x 3
Get The Shot
Ghosts Of Atlantis
Goralenvolk
Grief Circle
Grim
H.EXE
Hallbar
hackedepicciotto
Hanzo Hasashi
Harmony Of Struggle x 2
Heat Signature
Heavy Runner
Her Own World
Hexvessel x 2
Hiroshimabend
Hiroszyma
Ho99o9
Hocico
Holding Absence
Hostia
House Of Piru x 3
HRV x 2
IGNEA
Imperial Sin
Incantation
Infected Rain
Ironlung
JAD
Janosch Moldau
Jeremiah Kane
Jesus Chrysler Suicide
July Jones
Kenobit
Knife Bride
Korine
Krisiun
Krube.
Larmo x 4
Life Of Agony
Liv Sin
Lugola
M!R!M
Martyrmachine
Master Boot Record
Megaherz
Mistral
Mnich x 3
Müut
Mvtant
Nenufar
NNHMN
Noise River
Ohyda
Orphx
Pain
Parasites' Haven
Perturbator
Pharmakon x 2
A Place To Bury Strangers
Pleśń
Prey Of Monsoon
Priest x 2
Prong
Psywarfare
Puce Mary
Pudern
Purgist
Purulent Circle
Pyorrhoea
Raut
The Rorschach Garden
Ryujin
Schizma
Schizophrenia
Sect7 x 2
Self-Inflicted Violence
Sewer Dwellers
Shagreen x 2
She Wants Revenge
Sky
SKYND
Slaughter Of The Souls
SmoGGG
snakeatsnake
SPY
STAR
Statiqbloom
Sukkubator
Sznur
Tarah Who?
Te/DIS
Templ3r
Terror
That's How I Fight
Therapy?
Thighpaulsandra
Tim Hecker
Toughness
Trauma
Triagone
Triode
TROM
Ultra Sunn
Unbeaten
Uniform
Vilgoć
Vilkatis
Vonsechsundachtzig x 2
Voyvoda
Whalesong x 2
Wiara
Wieża Ciśnień
Wiktor Skok
Wolf Eyes
Zero Kama
Złudzenia
Zola Jesus
Trochę tego było, choć trzeba zaznaczyć, że Wrocław Industrial Festival zrobił robotę i gro wykonawców z niego pochodzi. W przyszłym roku zapewne będzie dużo mniejsza ilość, bo myślę nad założeniem rodziny, przez co muszę uskutecznić działania na tinderze. Nie liczę stand-upów, których też było bez liku - na plus trzeba im oddać, że w przeciwieństwie do muzycznej pustyni, jaką są Kielce, komicy i kabarety pojawili się chyba wszyscy z długiej polskiej listy. Jednakże standardowe kabarety powoli odchodzą do lamusa (według mnie) i są tylko gównianym, nieśmiesznym, odgrzewanym kotletem na Polsacie, który i tak ostatnio wziął się ostro za ich cenzurę. Wracając do koncertów… Przez ten czas poznałem masę świetnych osób: artystów i zwykłych muzyków, fanów i załogi zarządzające klubami (Garage Pub w Krakowie!), aż nie będę wszystkich wymieniał, bo musiałbym sporządzić ponownie sążnistą listę, a i tak mógłbym kogoś pominąć. Zacieśniłem także znajomości już wcześniej zawarte i praktycznie gdzie bym się nie pojawił, kogoś się spotka, zbije piątkę, porozmawia… Pogadałem choćby z Radkiem z Kartoflisk, który wpadł na Hostię, wytykając mu, że już dawno nie nakręcił kolejnego odcinka 8. ligi mistrzów (i od tamtej pory nic się nie zmieniło). Trochę też się tych koncertów nakręciło - co prawda nadal w stricte bootlegowym formacie, więc jedne w lepszej jakości audio/video inne w gorszej, a niektóre w fatalnej (vide: Ohyda na trzy razy i dwa telefony). Tyle, że każdy wrzuca tyle śmieci na YT, więc i ja mogłem sobie na to pozwolić. Jedne wymagały "strzelania" z dalszej odległości (SKYND, Therapy? i Covenant - przy tym ostatnim, gdzie chłopaki zagrali ponad 2h, jeszcze przez tydzień czułem w rękach ich występ), inne miałem wystawione jak na talerzu z braku łbów między nagrywającym, a sceną. No właśnie - łby - tak nazywam, bez podziału na płcie, tych, którzy celowo lub z mniejszą premedytacją wpierdalają się przed obiektyw. Była kiedyś taka książka "Paparuchy Kontra Ryje" Tomasza Potkaja - wiadomo kto był kim w tym tytule, u mnie są łby kontra ja, a łby… Czasami chętnie bym dygnął z łokcia specjalnie mi wjeżdżającego przed komórkę atencjusza, ażeby... No właśnie, co miałbym tym osiągnąć? Taką sytuację miałem na koncercie Kangi, czy Infected Rain. Ale szczytem bezczelności był pewien mini festiwal, co gość specjalnie wyczyniał taniec pojeba, widząc, że ja kręcę, a 99,99% miejsca pod sceną była wolna na te jego wygibasy. Między koncertami podszedł do mnie z pytaniem:
- Ale chyba Ci nie przeszkadzam w filmowaniu?
- No, kurwa, zgadnij!? - odburknąłem.
Nie zgadł i było dalej to samo - łeb ze stoperanem w uszach chcący być gwiazdą YouTube'a. Walka z łbami jest męcząca, np. na Perturbatorze wbił w połowie koncertu przede mną Willy Wanker, nafurany jakimś regionalnym specyfikiem i... zachowywał się co najmniej dziwnie. W międzyczasie wypadł mu telefon za barierkę, co mu ochroniarz z nieskrywanym obrzydzeniem podał, a jego "występ" zakończył się po ok. 20 minutach - nastąpił zjazd na awaryjnych - odwrócił się do swojej kobiety i zamarł. Wyprowadziła go sztywnego z sali. Zabawne - zakupić nietani bilet i nic nie pamiętać z koncertu. Inna komiczna sytuacja miała miejsce podczas show Krisiun. Fan w pierwszym rzędzie non-stop wykrzykiwał w stronę zespołu jedno zdanie, mniemam, że w ich rodzinnym języku, bo aż lider się tym zachwycił i podszedł do niego, ażeby zbić piątala. Tyle, że ten fan, trzymając pełny kubek piwa, do przytulenia się z Alexem, położył piwo na rancie barierki... Nie zdążyłem zareagować, a cała zawartość wylała się na zewnątrz między nią, a scenę. Nie myśląc długo, basista i wokalista w jednym, zaszedł na backstage i podał mu dopiero co otwarte piwo w butelce. Tyle, że w Proximie jedynie można spożywać cokolwiek w kubku plastikowym (i to nie swoim, bo granat, petardy, kwas solny czy kastet wniesiesz, ale wodę w butelce plastikowej - nie ma szans!), więc ochroniarz podał mu dopiero co wyjebany kubek i zaczął mu nalewać to piwo do niego. Tyle, że się za chwilę okazało, że dość solidnie przecieka, więc kolejna fontanna zagościła pod sceną. Dobrze, że został naprędce znaleziony kubek rezerwowy i w takim doppelpacku piwo już się nie ulatniało. W ogóle na koncertach metalowych, to podziwiam niektórych bywalców - najebani zanim jeszcze gwiazda wieczoru dojechała do klubu. Co za sens ma kupować nierzadko bardzo drogi bilet, i koncert mieć tylko z odtworzenia, czyli z relacji osób trzecich? Sam też trochę piwa spiłem, bo drinkami się brzydzę, a i tak się fajnie czeka w kolejce - jak w Społem, brakuje tylko tego, aż się komuś bilon wysypie z piterka. Niby jesteś drugi do lady, ale czekasz, czekasz, bo akurat ktoś wymyślił sobie kosmicznego drinka, gdzie cały bar się nim zajmuje. Albo już obsłużeni klienci mają akurat ochotę poopierać się o blat i tym stanem rzeczy także blokują ruch. Ogólnie to piwo jest cholernie drogie (poniżej 10 PLN nie ma szans na zakup), a i z wyborem jest krucho. Kozel, Tyskie, Książęce Czerwone, Perła... Ta ostatnia, Chmielowa, tak mi podchodziła ostatnio w VooDoo, że chciałem ją wydalić nie tylko sprzętem do tego służącym - jakaś partia mająca iść w rów melioracyjny zasiliła klub. Fajnym doświadczeniem było piwo w krakowskim Garage Pubie - Okocim - rzadko spotykane, a i na nowo mi idealnie smakujące - chociażby dla niego i całej załogi warto się tam ponownie pojawić (w czasie deszczu, czy śniegu nie wskazane jest korzystanie z zewnętrznego kibla). Przypomniały mi się czasy młodości, gdzie jeszcze to polskie piwo było pijalne i się ładowało z puchy czarnego (mocnego) Okocimia. Natomiast w klubie Niebo miałem wątpliwy zaszczyt wypicia Żywca i to z butelki otwieranej przy mnie, więc nie nalewanej z kanistra. Mało się nie porzygałem będąc w połowie bełtowego uniesienia, tak było ohydne. W ogóle Niebo mi się jak najgorzej kojarzy - za pierwszym razem musiałem się pytać w sklepie GSM, jak tam dotrzeć - prawdziwy labirynt. Tim Hecker odjebał pańszczyznę godzinnym setem didżejskim (bez suportu), a Zola Jesus... Zola... Niby fajny set, więc postanowiłem sobie zakupić coś z merchu - oczywiście miałem na myśli CD, a że były dwa krążki (każdy po 50 PLN), to liczyłem jeszcze na autograf, bo nie spieszyło mi się akurat wtedy zbytnio. Jakież było moje zdziwienie, jak po całym evencie chamsko, bezczelnie, z pełnym sadyzmem ktoś w cenniku przekreślił 50 i dopisał 70 PLN! O chuj chodzi, sobie pomyślałem - tamte sztuki były w preorderze? Ktoś chciał sobie wyciągnąć jeszcze więcej kasy widząc, że jest dobra sprzedaż? Zapomniałem zrobić zdjęcie z tego przekrętu, ale mam świadka. Kończąc już temat Nieba - i tak nic nie pobije "palarni". Za drugim razem, to już nikt nie wiedział, gdzie można zapalić, ale za pierwszym - prawdziwa poezja. Szło się schodkami w górę, za kotarą i przy napisie PALARNIA skręcało do ciemnego pomieszczenia - tam można było palić. Więc się doświecało latarką z telefonu, gdyż nic nie było widać. Po ciemku się jeszcze szukało jakichś popielniczek. Parodia i amatorka. W Warszawie mam już za to zaprzyjaźnionego taksówkarza, więc praktycznie wszędzie mi po drodze, bo kluby są od sasa do lasa - najlepiej wypada na tym tle VooDoo i Proxima, do których uderza się z buta prosto z Dworca Zachodniego (a dojście nawet do postoju taxi, oddalonego ok. 200 metrów, po 2,5h siedzenia poskręcanym we FlixBusie, to czasami jest dla mnie Ironman), którego za mojego życia nie skończą chyba remontować. Podróże FlixBusem i PKP InterCity są same w sobie fascynujące i z ich historii wyskrobałbym z Panią Godek ładną nowelę, szczególnie jeśli chodzi o ten pierwszy sposób podróżowania. Ty nie wiesz, czy przyjedzie o czasie, czy się spóźni 120 minut - niby jest aplikacja, która często sama się w tym gubi. A jak już się jest na pokładzie to się zaczyna... Często jeżdżę na trasie Wiedeń - Ryga - Wiedeń, choć to jest tylko jeden przystanek dla mnie, cała Europa wschodnia nim podróżuje. W jednym z kursów, gdzie miałem numer siedziska na bilecie i tak zasiadłem na końcu, gdyż autosan był, jak się okazało, z nienumerowanymi fotelami. Więc tak sobie siedzę z jakimś starszym człowiekiem na samym końcu, jak panicho z podstawówki, a tu nagle podbiega do nas jeden z kierowców i coś wykrzykuje do nas gestykulując w niezrozumiałym dla mnie cyrylicznym języku. Grzecznie się przesiadaliśmy, bo chyba o to mu chodziło, a nie chciałem się narażać na scysję z kimś po kacapskoje igristoje, a ten zasłonił kotary na samym końcu, rozścielił sobie kufajkę robiącą za poduszkę i smacznie poszedł w kimę radośnie pochrapując. A więc o to mu chodziło! Innym razem goniłem z kumplem Flixa, gdy zatrzymał się na przymusowe tankowanie i zaczął ruszać bez nas na pokładzie - okazało się, że jedynie się ustawia na "piciu", a my myśleliśmy, że w tym zimnie już zostaniemy w jakimś szczerym polu w krótkich rękawkach. Nie zliczę już awantur o miejsca, spadających plecaków, turlających się butelek i smrodu z niedomkniętych drzwi kibla, ale i tak najlepsza sytuacja była, gdy wybierałem się na Igorrra i Otto Von Schiracha. Już w Kielcach miał ponad 90 minut opóźnienia, nawet się zastanawiałem, czy jest sens jechać do stolicy, gdzie mógłbym już pocałować klamkę w Progresji, ale skusiłem się - wszak jechał ze słowackich Koszyc, odtąd mógł już tylko nadrabiać kolosalne opóźnienie. Ale nie, to co najlepsze jeszcze miałem przed sobą, gdy w pewnym momencie, jakiś kawałek od Warszawy (do dzisiaj nie wiem, który to punkt na mapie), skręcił na tamtejszy CPN, stanął i oznajmił wszystkim, że dalej nie jedzie, ponieważ mu się skończył tachograf. Dodał też, że za godzinę lub dwie przyjedzie zmiennik, i wtedy ruszymy, ale do tej pory można skorzystać... z restauracji McDonald's obok, więc można się posilić. W głowie już miałem tylko pytanie, czy można brać cokolwiek stamtąd na FV na FlixBusa, ale ocknąłem się, że teraz to już jestem w totalnie czarnej dupie z koncertami. Długo się nie namyślając złapałem stopa, czyli wyżebrałem od tam parkujących podwózkę i kamperem cudem dojechałem do Warszawy spóźniając się nieznacznie. Co prawda ta historia miała miejsca ponad półtora roku temu, ale do dzisiaj nic jej nie przebiło. Jedne koncerty są wyprzedawane (lub para-sold-outy, gdzie na Closterkeller w Krakowie się cieszyli, że mają komplet, a tu psikusik: na bramce kto chciał, to mógł zakupić spokojnie bilecik), inne przestrzelone w lokalizacji - np. w Garage Pubie byłem na gigu, gdzie się na polskie zespoły sprzedały 4 (słownie: też 4) bilety. Ja byłem jednym z tych szczęśliwców. Akurat to można złożyć na karb kiepskiej aury: zimna i ulewy, choć obydwa zespoły zagrały porządnie swoje sety. Ale w drugą stronę - sold outy Hocico w VooDoo i Brujerii w Hydrozagadce w środku lata to było doświadczenie ekstremalne. Na Hocico (jak to się w ogóle wymawia: Hokiko?) pociła mi się komórka, nie mówiąc o mnie i fanach, a wokalista w swojej zbroi z każdą minutą słabł i tracił kilogramy. Nic nie pomogły rozstawione wiatraki dookoła sceny - nawet jakby ich było ze 20 - dużo by to nie zmieniło. Były też i koncerty kameralne, zapoczątkowane w Supernovej w Krakowie w 2019 r. (Agressiva 69 + SmoGGG), ale w tym roku także było posiedzone w Klubojadalni Małej Siostrze na noise (każde krzesło z innej parafii) i na Shagreen na(w?) Turnusie Na Wolskiej, gdzie było do bólu kameralnie, a salka koncertowa była wielkości mojego mieszkania (ostatni występ już nagrywałem na stojąco, bo jakoś nie potrafię się skupić rozleniwiony na fotelu). Ale zespoły dały radę, chociaż to było w tak dziwny sposób połączone z klubem (przedzielone zasłonką), że nawet pies się zaplątał w czasie koncertu. W jednej tylko lokalizacji był niedostępny alkohol (Wolskie Centrum Kultury) gdzie grała Agressiva 69 i Düsseldorf, ale tam akurat można sobie było skoczyć do spożywczaka za rogiem i zaopatrzyć się w procenty, za które nikt nie robił awantury. Mnie się nie chciało, więc to był jedyny bezalkoholowy koncert po pandemii. A te alkoholowe... Oj, było ich sporo i to takich, że się trochę przeginało, szczególnie w Krakowie, gdzie zawsze było dużo czasu i ochoty na łykanie. W Rust'n'Roll Music Pub zgubiłem fajki, a że na barze nie można było ich dostać, bujałem się po Krakowie w ramach nocnego zwiedzania, ażeby jakiś czynny sklep ogarnąć i zakupić papierosy. Przed pandemią musiałem nawet poświęcić bilet Sick Of It All, gdzie w oparach dymu przez przypadek zgasiłem jakiemuś kolesiowi peta na ręce! Po koncercie SOIA miałem jeszcze sporo czasu (jak to zawsze w Krakowie) do odjazdu mojego dyliżansu, więc się zadekowałem na jakiejś industrialnej imprezie (chyba Dead Factory nawet na niej grało) i popłynąłem... Uszkodzenia mojego ciała za "popielniczkę" nie było, za to się zakumplowałem z osobami tam będącymi, bo się okazało, że muzycznie mamy podobne gusta, a na dodatek byliśmy na wielu wspólnych koncertach - oczywiście się wtedy nie znając jeszcze. Kraków to ogólnie bardzo mi się alkoholowo kojarzy. Nie mogę pominąć faktu, że na Closterkeller w Zaścianku (zagrali dobre 2,5h!; a i przebudowa klubu jest in plus) przez długi czas na barze obsługiwała klientów tylko jedna osoba, więc po ponad kwadransie stania w kolejce byłem jedynie pół metra bliżej celu. Kiedyś koło dworca MDA kręciło się masę żuli i zawsze każdy do mnie podbijał - a to zagadać, a to wysępić fajkę, czy też 2 złote na szczyny w puszce, ew. WD40%. I tak mnie polubili, że z kilkoma się naprawdę skumałem (miło mi Cię pozwać) i piłem z nimi alkohol w jakichś obskurnych bramach kamienic. Aż tak dwóm przypadłem do gustu (nazwałem ich Tony Alko-Halik i Kapitan Anorektyka), że to oni stawiali piwo! Niebywałe, a jednak. I zawsze korzystam z przydworcowego wyszynku "U Szwagra" - taka to już tradycja, frytki w astronomicznej cenie 10 PLN, ale przepyszne! Teraz w ogóle nie widzę pijaczków, a to zapewne z tego powodu, że patrole policji i ochrony się kręcą bardzo często w okolicy i chyba ich przepędzają (za to na dworcu zachodnim w Warszawie ochrona i policja nie patyczkuje się z takimi osobnikami zajmującymi miejsca siedzące - czy to to kobieta, czy mężczyzna, słowami "wypierdalaj" i ciągnąć za bety pozbywają się elementu). Szczególnie awanturujący się ze sobą menele wzbudzają zaciekawienie, aż chciało by się powiedzieć "tak się kłócita, jakbyście się bić nie umieli". Ostatnio w Krakowie na Pharmakonie, Margaret złapała szaleju podczas występu (przynajmniej w porównaniu z Warszawą sprzed kilku miesięcy) i zdzieliła z buta pustą szklankę po piwie stojącą na głośniku/podeście. Oczami wyobraźni już widziałem, jak się rozdupca szkło o parkiet, albo ktoś dostaje nią w głowę, a tu... niespodzianka - koleś stojący pół metra od niej... złapał nienaruszone szkło w rękę, jakby do niego było to adresowane! Trzeba mieć kolosalnego farta, żeby tak się zachować, co potem z uznaniem poklepałem go po plecach. Za to wokalista Deathstars wkurwiony ciągłymi problemami technicznymi z wokalem cisnął statywem w moją stronę i zszedł ze sceny. Wrócił niebawem, ale męczył się z mikrofonem już do końca, gdzie nie było go prawie w ogóle słychać. Fajnie to później wyglądało - pogięty statyw i chłop na schwał przy nim próbujący dać z siebie więcej niż zwykle. Podobne problemy miała SKYND, co dała później upust na sesji fotograficznej - stała tam jakby za karę. Kollaps w Chmurach za to bardzo się fraternizował z fanami, pili z każdym, gadali, strzelali fotki, prawie każdy zapomniał już o ich koncercie i po co tu wpadł. Ja z kumplem także gadając przy barze nagle usłyszeliśmy, że to raczej nie soundcheck i chłopaki zaczęli - akurat się im zachciało, więc pospiesznie każdy ruszył pod scenę. W 2019 r. taka była obsuwa czasowa (technical problems) na Kollapsie, że gdy zaczęli grać pierwszy utwór, to ja musiałem się już zwijać do domu. Dobrze, że dzień później grali w Krakowie, to sobie akurat tam pobyłem na ich całym występie, a nie miałem tego w planach. Na Her Own World w VooDoo podczas zabawy ogniem zapalił się na chwilę sufit - już myślałem, że to dopiero będzie atrakcja, ale szybko go zgaszono i niesmak pozostał. Do historii przejdzie najkrótszy headlinerski koncert na jakim byłem - Heat Signature wymęczyli 13 minut i są najpewniej nie do pobicia w tej materii. Na Traumie, jakby nie było legendzie polskiego death metalu, w Skarżysku-Kamiennej, była garstka osób, ale to i tak nie było najciekawsze. Supportował ich Imperial Sin, który miał taki fajny podświetlany pionowy baner - normalnie bajer z bel air. I podczas koncertu Traumy ten baner cały czas się świecił, co niezorientowani mogliby pomyśleć, że nadal łoi Imperial Sin! Najbardziej nietrafiony, w sensie kolejności, set miał miejsce w Kwadracie, gdzie grał Combichrist, ale ostatnim zespołem, czyli headlinerem, był Megaherz. Na Combi był odpał straszny wśród publiki, a gdy kończyło grać Megaherz mogliby się wszyscy zmieścić w Chmurach, a to był krakowski Kwadrat! Ktoś bardzo nie pomyślał, kto w tym dniu był gwiazdą a kto Mega-nie. Kwadrat, ale też i Hype Park, już mi się zawsze będzie kojarzył z dobólowym czekaniem na tyłach przybytku na artystów w celu zrobienia wspólnych zdjęć i wzięcia autografów. Tak było na Combichrist i Agnostic Front (gdzie nigdy w życiu nie poznałbym tego charyzmatycznego Vinniego Stigmę ze sceny, bo jak wychodził to wyglądał bardziej na dziadunia z dwiema wielkimi torbami taszcząc je na bazary). Na Paina też się wyczekałem, w zimnie i deszczu, ale było warto! Szczególnie po godzinnym szukaniu apartamentu w Krakowie, gdzie za nic w świecie nie mogłem trafić na tym osiedlu apartamentowców na swoje lokum. Nawet z rozrysowaną mapką, gdzie już przy pierwszym zdaniu mi tłumaczenia przez konsjerża wiedziałem, że gówno z tego będzie, ale potakiwałem głową ze zrozumieniem. snakeatsnake (celowo pisane z małej litery, tak jak w oryginale) dał bardzo fajny występ - one-man-band, oldscholowy EBM, ale nie w stylu topornego Sturm Cafe czy Pouppée Fabrikk, gość bardzo kontaktowy, zrobiłem sobie z nim kilka fotek, kupiłem płytkę, dał mi na niej autograf, pogadaliśmy... I wszystko by było okey, gdyby nie jeden szkopuł. Ktoś na tej płytce zapomniał wytłoczyć muzykę, gdyż była czysta! Napisałem do niego, żeby mi chociaż podrzucił kody na bandcampa, sobie ściągnę pliki, wypalę i będę miał gotowy produkt. Ale wybrał inną opcję, zachowując się bardzo fair, podesłał mi całość w wave'ach na wetransfer i sobie to nagrałem. Jeszcze mu przesłałem dwa filmiki, pierwszy jak wkładam do mojego TEAC-a płytkę przed nagraniem i pokazuje 0 tracków, i drugi, jak już jest nagrana, więc wszystko gra i buczy. Zdziwił się bardzo tą sytuacją, ale czy akurat tylko ja miałem takiego pecha, czy cała partia była do bani? Obsuwy, obsuwy, obsuwy w grafiku koncertowym - im mniejsza impreza, tym jest to normą, w oczekiwaniu zapewne na autokar z wycieczką z Tadżykistanu i konkretnym zasileniu budżetu koncertowego. Tak było po koncercie Shagreen, gdzie szybko się ulotniłem na noise, aby zaliczyć kolejny raz Mnicha (w Teatrze Powszechnym, w którym byłem w ub. roku dwa razy, ale raz był na bocznej salce, a raz... w szatni zaadaptowanej na scenę). Mnicha nie zobaczyłem z oczywistych, powyższych, powodów, pewnie zaczęli grać jak ja już mijałem Radom... Miałem też nie raz sam problemy natury technicznej, jak się prawie zapaliła komórka na Ohydzie (testowałem doświetlanie AI w nowym sprzęcie) czy Hexvesselu w Warszawie - w tym akurat przypadku tak dojebali ogrzewanie (pewnie przez reakcję pewnej parki, która razem ze mną jako pierwsza weszła do klubu i od razu zawołała: "o Boże, co tu tak zimno?!"), że można było w samych slipach stać i czerpać pot do wiadra. Ale też i z własnej winy miałem przeboje, jak choćby na Life Of Agony - wziąłem nie ten kabel od powerbanka i nic nie nagrałem gwiazdy wieczoru (jedynie słabej jakości zdjęcia mam do dzisiaj jako pamiątkę), a Pronga poszczególne numery. Za to pierwszy zespół - Tarah Who? - nakręciłem w całości (no kto wiedział wtedy, że to będzie moje opus magnum). Na LOA już się snułem z piwkiem po merchu, gdzie poznałem sympatyczną paczkę z TW?, porobiłem sobie fotki i dostałem masę gratisów! Ale było też i parę śmiesznych sytuacji. Jak Kanga próbująca mi się podpisać na płytkach - tak je obierała z folii, że rozdupcyła obydwa plastikowe opakowania - gdyby były w digipacku, to takowej zmoki by nie było. Ale wspólne fotki i autografy są! Na Combichrist w Hybrydach gość zrzygał się... do swojej bejsbolówki! Machał nią później i rozrzucał wymiociny po całym lokalu. Jego stwierdzenie, że już nie będzie jadł czekoladek i zapijał je szotami średnio mnie pocieszyło. Ostatnio wybierając płytki do zakupu po koncercie pewna osoba mi zaczęła polecać zespoły słowami "Masz żonę, czy coś?" co mnie setnie ubawiło to "coś" - już miałem odpowiedzieć w swoim stylu: "mam glejaka, ale on to tylko disco-polo..." Tak, jak ktoś mnie dobrze zna, to wie, że szybko mi puszczają hamulce w żartach i zazwyczaj mnie one tylko bawią - takie życie ze specyficznym poczuciem humoru. Z WIF-u, oprócz samego festiwalu, zaliczyłem wystawę Beksińskiego (wybrałem się na piechotę, bo się przeraziłem, że mi się komórka zepsuła - tyle już ponagrywałem i wszystko to zgrywałem na pendrive'y, przez co nie mogłem się dogadać z żadną korporacją taksówkową - nic nie słyszałem, co do mnie ktoś mówi, a wystarczyło tylko zrestartować OPPO), a jakiś czas później napisał do mnie Puppy z Hiroshimabend, grający na najmniejszej salce w Klasztorze. Ustawił sobie swój sprzęt do nagrywania, chcąc uwiecznić przede wszystkim końcowy monolog (audio) Zoe Dewitt (Zero Kama) na swojej płytce. Pech chciał, że mu się maszyneria zepsuła i to, co najważniejsze, nie zostało uchwycone. Ale odnalazł moje video na YT jego całego nagranego setu, poprosił o wysłanie oryg. pliczku, przez co był wniebowzięty i zapewne dokończy płytę, na której jakiś tam udział będę miał. Fajnie było poznać NNHMN, ale z braku czasu nie zakupiłem wszystkiego na CD, co wtedy przytargali do Chmur. Zagadałem później na Messengerze i nie dość, że dosłali mi wszystko, co chciałem (już z Niemiec wyszła paczka, bo tam stacjonują i pewnie wiele osób myśli, że to są rodacy Tuska przedstawianego do niedawna przez TVPiS), to jeszcze wymalowali cudowne dedykacje na każdej z płytek! Szacuneczek ogromny! Często też się zagaduję ze znajomymi, przez co koncerty są nie nagrane przeze mnie od początku. Tak było np. w Alchemii (oj, Grolsch na barze to piękna rzecz!) na Harmony Of Struggle, gdzie z Mirkiem trochę się straciło rachubę czasu. Ale widzimy się w połowie lutego, bez Ciebie Larmo raczej nie wystartuje! A po wszystkim doceniam, jak to dobrze w domu sobie wychylić oktoberfestowe piwko: Spatena, Paulanera czy Lowenbraua - taka odskocznia od tych zamuł za miliony monet (i tu wielki ukłon dla Roberta, który robi genialną robotę w Kielcach!). Tradycją też jest zajrzenie do Saray Kebab po przyjeździe do Kielc i zakup tortilli - znają mnie już tam i nie mogę ich zawieźć pójściem na dietę. Reasumując (nie mylić z reasumpcją; a tak na marginesie to nadal jebać PiS i Konfederację w 2024 roku): masa koncertów (te najlepsze to Orphx na WIF oraz Statiqbloom i Mvtant w VooDoo), masa zakupionych koszulek (choć sobie powtarzam za każdym razem: STOP!, nie stać Cię na kolejną szafę - najlepszy deal t-shirtowy zrobiłem z Hostią - koszulka w cenie 50 PLN, po wielu praniach nadal do użytkowania, nic się z nią nie dzieje - nie kurczy się, nie rozciąga, będzie mi służyć pewnie lata, choć boję się co za materiał został użyty do ich uszycia, że są aż tak idealne), masa zakupionego merchu płytowego (i tu wielki ukłon w stronę Neithana, geniusza muzycznego i jego wszystkich wybitnych dzieł oraz Wojtka Króla - skompletowanie sobie aż tylu wydawnictw Controlled Collapse to najlepsze, co mi się mogło przytrafić; szkoda, że CC na żywo się już nie zobaczy), masa nagranych setów i zrobionych wspólnych zdjęć (od malutkiej Zoli Jesus po giganta Sama Huge'a z Ultra Sunn). Ale też i parę razy nie dotarłem na już zabukowane przez siebie koncerty, z różnych przyczyn: Królówczana Smuga, Sierra czy In Twilight's Embrace. Jedna mini trasa (Agressiva 69 i Jesus Chrysler Suicide) została odwołana. Złudzenia i Hållbar - dziewicze (ich pierwsze) koncerty zaliczyłem i zarejestrowałem. Niektóre, niestety, koncerty się nakładały z innymi (m.in. Hide z Combichrist), a na niektóre wybrałem się z sentymentu, jak na Fear Factory, gdzie po wypiciu 6 piw i zmrużeniu oczu, można było dostrzec Burtona C. Bella ponownie na wokalu. Krube. za to po włączeniu swojej maszyny dźwiękowej wyszedł sobie na piwko i szluga powracając na sam koniec, aby zastopować swój set. Co do piwka jeszcze, to będąc podziębionym na jednym z koncertów zamówiłem sobie ciepłego (nie z lodówki) Kozela, lecz wyraźnie naćpana barmanka podała mi... zimne Książęce Pszeniczne - pewnie nie dosłyszała, a że już dostałem je otwarte, nie chciało mi się go reklamować. Jak ja uwielbiam piwa pszeniczne, tak samo, jak krupnik na szczurze... Frekwencja też była różna, bardzo słabo było na DeathbyRomy - może z 30 osób, ale dziewczyny się tym chyba za bardzo nie przejęły, bo później pozowały do zdjęć z każdym, kto tylko chciał. Oprócz July Jones (ich suportu), którą podobno wymiotło na melanż w stolicy... Idealnie zachowywali się, patrząc przez swój pryzmat, fotoreporterzy w Żaścianku na Hexvessel/Whalesong. Widząc, że nagrywam obydwa sety, omijali mnie, nie wbijali się przede mnie, strzelali nawet z kolan foty... Szacuneczek! Wielki ukłon w moją stronę wykonał KnockOut, anulując mi bilet na Meshuggaha w Krakowie, bo się niedawno okazało, że w tym terminie, tyle że w Warszawie, będzie Suicide Commando. Normalnie tego nie robią, więc na wiele nie liczyłem, ale, jak mi napisano w mailu, ze względu na moją przebogatą historię zakupów u nich, zrobią ten wyjątek. Anulowany koncert krakowski przebukowałem sobie na warszawski, bo na nich trzeba być! Inną kwestią są ceny płytek - 100 PLN za krążki Paina, czy 90 PLN za Krisiuna to ewidentne przegięcie. Podpinanie się nieznanych suportów do cen headlinerów to też zgroza. Nie mogłem nie wspomnieć też o noclegach. Hotel Traffic we Wrocławiu (mimo, że z okna miałem widok na kościół) czy Holiday Inn w Łodzi serdecznie polecam, choć nie są to tanie miejscówki. Podobnie jak Bed&Bath Luxury Apartments w Krakowie (hehe, nie mam żadnego hajsu za lokowanie produktu, podobnie jak nic nie zarabiam na YT), mimo, że szukałem swojego kwadratu ponad godzinę, to był tam taki wypas, że zrobiłem wielkie wow: pralka, żelazko, odkurzacz (nie korzystałem, ale ufam, że wszystko działające), komplety garnków, sztućców, etc. Natomiast in minus to nory pokroju Relaxa w Łodzi, czy Apartamenty Jana (jak to naprawdę pięknie brzmi) w Katowicach. Byłem w swoim życiu na wielu nockach (nie tylko podczas koncertów), ale ta dziura bije wszystko. Jak zobaczyłem brodzik, to, drapiąc się w głowę, zacząłem się zastanawiać, kiedy ostatni raz byłem na grzybach. Miniony rok kosztował mnie zezłomowaniem aż trzech par butów. Co prawda jeszcze w nich się pokręcę do piwnicy lub Żabki przy bloku, ale na dłuższe wyjazdy są one skończone. Tylko jedną parę reklamowałem - Adidasy - oczywiście nie została uznana, oznajmiając mi w piśmie-paszkwilu, że zapewne je prałem i chodziłem po kałużach, bo straciły na wytrzymałości i się zrobiła dziura. Dwa miesiące po zakupie! Tak, jak najbardziej, parafrazując słynny tekst: "rzeki przepłynąłem, góry pokonałem, wielkim lasem szedłem, buty rozjebałem". Dwa koncerty spadły z rowerka, czyli usunąłem je z YT - jeden przez żądania, drugi przez umowę, że sobie "powisi" miesiąc i hyc do rowu. Resta, na razie, ma się dobrze, choć już jedno ostrzeżenie tam już mam. Pewnie o wielu rzeczach zapomniałem, ale to tak jak przy spowiedzi... W 2024 r. czekam przede wszystkim na zintensyfikowanie koncertów noise'owych, także w Kielcach (trzymam kciuki, Dawid!) oraz na nowy materiał Agressivy 69, bo przecież takowy musi się wreszcie ukazać! To był wspaniały, koncertowy rok, który pewnie się już nie powtórzy! Pozdrawiam wszystkich, którzy dobrnęli do tego momentu!

Tak trochę z innej beczki:
p.s.1. Obejrzałem sobie kilka dni temu najnowszy program stand-upowy Sebastiana Rejenta - szału nie ma, jednak Rejent najlepszy jest w roastach, ale... Ta cholerna poprawność polityczna (a raczej niedojebanie mózgowe). Cały materiał jest wrzucony na YT, ale ocenzurowany m.in. o słowo "pedał", gdzie akurat tam pada ono kilka razy i dotyczy... pedałów samochodowych, ale kochany YT całkowicie wykluczył to słowo i za używanie go banuje jakikolwiek wrzut. Brawo!
p.s.2. W 2023 r., a dokładnie 2 listopada, minęło ćwierć wieku od powstania mojej pierwszej strony WWW (A.D. 1998), czyli serwisu o zespole Marilyn Manson. Istniał tylko 3 lata, ale pamięć o nim będzie wieczna ;)
---
info: celowo nie użyłem ani jednego akapitu, co do mnie nie podobne, tylko pisałem ciurkiem - nie chciało mi się po raz n-ty edytować tekstu....


ARCHIWALNE NEWSY 2023
ARCHIWALNE NEWSY 2022
ARCHIWALNE NEWSY 2021
ARCHIWALNE NEWSY 2020
ARCHIWALNE NEWSY 2019
ARCHIWALNE NEWSY 2018
ARCHIWALNE NEWSY 2017
ARCHIWALNE NEWSY 2016
ARCHIWALNE NEWSY 2015
ARCHIWALNE NEWSY 2014
ARCHIWALNE NEWSY 2013
ARCHIWALNE NEWSY 2012
ARCHIWALNE NEWSY 2010
ARCHIWALNE NEWSY 2009
ARCHIWALNE NEWSY 2008