Zacząłem pisać ten
tekst jeszcze przed świętami, ażeby przed ostateczną publikacją
przypomnieć sobie o wszystkich około koncertowych sprawach
wartych dłuższego opisania lub chociażby krótkiej wzmianki. Czas
świąteczny i po- się już skończył, dla niektórych była to Santa
Claustrofobia, a niektórzy myślą już o powrocie do pracy, w tym
ja, bo nie tylko robota jest dla kunia i traktora. Nie często
ostatnio mi się zdarza coś długiego napisać, z braku czasu,
ochoty, ale teraz się zebrałem, aby podsumować mijający rok -
koncertowy oczywiście, a nawet skoczyć na chwilę do 2022 r, bo
wtedy, po urojonej pandemii na Hobbit-19, zaczęła się ta cała
pozytywna ruchawka, czyli niekontrolowany wysyp muzyków
odwiedzających Polskę w ramach festiwali, indywidualnych gigów,
tudzież mini tras. Przed pandemią, i owszem, jeździło się tu i
ówdzie, ale ostatnie dwa lata to był przedziwny czas, bo gdybym
mieszkał np. w Warszawie, a nie w Kielcach, zapewne ilość
zaliczonych kapel byłaby co najmniej dwukrotnie większa. A tak
to trzeba było nierzadko łączyć brak czasu, moje specyficzne
hobby i, w ostateczności, pracę - zwalnianie się z niej, branie
urlopów, wracanie w nocy (zazwyczaj po 3-ej), aby na siódmą rano
być zwartym i gotowym przy kompie w biurze. I tak się lawirowało
przez ostatni czas i zapewne tak będzie jeszcze przez następny
rok, bo już mam zabukowane koncerty m.in. Diary Of Dreams, Rave
The Reqviem, Cradle Of Filth, Das Ich, Madball, Meshuggah,
Filter, Bohren & Der Club Of Gore, a to i tak wycinek tego, na
co się wybieram lub mam się wybrać. Poniżej alfabetyczna lista
kapel/wykonawców, na których w 2023 roku udało mi się być:
]]]][[[[
1.07
Aborted
Agent Side Grinder
Agima Sun
Agnostic Front
Agressiva 69 x 2
Artur Rumiński
Atrocity
Author & Punisher
Axe Crazy
Baest
bHP
Biohazard
Blake X Listopad
Bokassa
Bracco
Brujeria
Butcher Babies
Caladria x 2
Carpenter Brut
Closterkeller
Combichrist x 2
Covenant
Cult Of Youth
Czerń
D. Kowalik
Dame Area
Das Kinn
Dave Phillips x 2
Death Addict Society
Death Has Spoken
DeathbyRomy
Deathstars
Deutsch Nepal
Defying
Disposable Soma x 2
Doctor Visor
Dog Eat Dog
Dusseldorf x 3
Dying Fetus
Dystopian Control x 3
Eat My Teeth
Electric Callboy
Eleine
Ensiferum
The Eternal Returns
F.M. Einheit
Farewell To Lies
Fear Factory
Frozen Soul
Furminator x 2
Future Palace
gamma.function
Gash Faith x 3
Get The Shot
Ghosts Of Atlantis
Goralenvolk
Grief Circle
Grim
H.EXE
Hallbar
hackedepicciotto
Hanzo Hasashi
Harmony Of Struggle x 2
Heat Signature
Heavy Runner
Her Own World
Hexvessel x 2
Hiroshimabend
Hiroszyma
Ho99o9
Hocico
Holding Absence
Hostia
House Of Piru x 3
HRV x 2
IGNEA
Imperial Sin
Incantation
Infected Rain
Ironlung
JAD
Janosch Moldau
Jeremiah Kane
Jesus Chrysler Suicide
July Jones
Kenobit
Knife Bride
Korine
Krisiun
Krube.
Larmo x 4
Life Of Agony
Liv Sin
Lugola
M!R!M
Martyrmachine
Master Boot Record
Megaherz
Mistral
Mnich x 3
Müut
Mvtant
Nenufar
NNHMN
Noise River
Ohyda
Orphx
Pain
Parasites' Haven
Perturbator
Pharmakon x 2
A Place To Bury Strangers
Pleśń
Prey Of Monsoon
Priest x 2
Prong
Psywarfare
Puce Mary
Pudern
Purgist
Purulent Circle
Pyorrhoea
Raut
The Rorschach Garden
Ryujin
Schizma
Schizophrenia
Sect7 x 2
Self-Inflicted Violence
Sewer Dwellers
Shagreen x 2
She Wants Revenge
Sky
SKYND
Slaughter Of The Souls
SmoGGG
snakeatsnake
SPY
STAR
Statiqbloom
Sukkubator
Sznur
Tarah Who?
Te/DIS
Templ3r
Terror
That's How I Fight
Therapy?
Thighpaulsandra
Tim Hecker
Toughness
Trauma
Triagone
Triode
TROM
Ultra Sunn
Unbeaten
Uniform
Vilgoć
Vilkatis
Vonsechsundachtzig x 2
Voyvoda
Whalesong x 2
Wiara
Wieża Ciśnień
Wiktor Skok
Wolf Eyes
Zero Kama
Złudzenia
Zola Jesus
Trochę tego było, choć trzeba zaznaczyć, że Wrocław Industrial
Festival zrobił robotę i gro wykonawców z niego pochodzi. W
przyszłym roku zapewne będzie dużo mniejsza ilość, bo myślę nad
założeniem rodziny, przez co muszę uskutecznić działania na
tinderze. Nie liczę stand-upów, których też było bez liku - na
plus trzeba im oddać, że w przeciwieństwie do muzycznej pustyni,
jaką są Kielce, komicy i kabarety pojawili się chyba wszyscy z
długiej polskiej listy. Jednakże standardowe kabarety powoli
odchodzą do lamusa (według mnie) i są tylko gównianym,
nieśmiesznym, odgrzewanym kotletem na Polsacie, który i tak
ostatnio wziął się ostro za ich cenzurę. Wracając do koncertów…
Przez ten czas poznałem masę świetnych osób: artystów i zwykłych
muzyków, fanów i załogi zarządzające klubami (Garage Pub w
Krakowie!), aż nie będę wszystkich wymieniał, bo musiałbym
sporządzić ponownie sążnistą listę, a i tak mógłbym kogoś
pominąć. Zacieśniłem także znajomości już wcześniej zawarte i
praktycznie gdzie bym się nie pojawił, kogoś się spotka, zbije
piątkę, porozmawia… Pogadałem choćby z Radkiem z Kartoflisk,
który wpadł na Hostię, wytykając mu, że już dawno nie nakręcił
kolejnego odcinka 8. ligi mistrzów (i od tamtej pory nic się nie
zmieniło). Trochę też się tych koncertów nakręciło - co prawda
nadal w stricte bootlegowym formacie, więc jedne w lepszej
jakości audio/video inne w gorszej, a niektóre w fatalnej (vide:
Ohyda na trzy razy i dwa telefony). Tyle, że każdy wrzuca tyle
śmieci na YT, więc i ja mogłem sobie na to pozwolić. Jedne
wymagały "strzelania" z dalszej odległości (SKYND, Therapy? i
Covenant - przy tym ostatnim, gdzie chłopaki zagrali ponad 2h,
jeszcze przez tydzień czułem w rękach ich występ), inne miałem
wystawione jak na talerzu z braku łbów między nagrywającym, a
sceną. No właśnie - łby - tak nazywam, bez podziału na płcie,
tych, którzy celowo lub z mniejszą premedytacją wpierdalają się
przed obiektyw. Była kiedyś taka książka "Paparuchy Kontra Ryje"
Tomasza Potkaja - wiadomo kto był kim w tym tytule, u mnie są
łby kontra ja, a łby… Czasami chętnie bym dygnął z łokcia
specjalnie mi wjeżdżającego przed komórkę atencjusza, ażeby...
No właśnie, co miałbym tym osiągnąć? Taką sytuację miałem na
koncercie Kangi, czy Infected Rain. Ale szczytem bezczelności
był pewien mini festiwal, co gość specjalnie wyczyniał taniec
pojeba, widząc, że ja kręcę, a 99,99% miejsca pod sceną była
wolna na te jego wygibasy. Między koncertami podszedł do mnie z
pytaniem:
- Ale chyba Ci nie przeszkadzam w filmowaniu?
- No, kurwa, zgadnij!? - odburknąłem.
Nie zgadł i było dalej to samo - łeb ze stoperanem w uszach
chcący być gwiazdą YouTube'a. Walka z łbami jest męcząca, np. na
Perturbatorze wbił w połowie koncertu przede mną Willy Wanker,
nafurany jakimś regionalnym specyfikiem i... zachowywał się co
najmniej dziwnie. W międzyczasie wypadł mu telefon za barierkę,
co mu ochroniarz z nieskrywanym obrzydzeniem podał, a jego
"występ" zakończył się po ok. 20 minutach - nastąpił zjazd na
awaryjnych - odwrócił się do swojej kobiety i zamarł.
Wyprowadziła go sztywnego z sali. Zabawne - zakupić nietani
bilet i nic nie pamiętać z koncertu. Inna komiczna sytuacja
miała miejsce podczas show Krisiun. Fan w pierwszym rzędzie
non-stop wykrzykiwał w stronę zespołu jedno zdanie, mniemam, że
w ich rodzinnym języku, bo aż lider się tym zachwycił i podszedł
do niego, ażeby zbić piątala. Tyle, że ten fan, trzymając pełny
kubek piwa, do przytulenia się z Alexem, położył piwo na rancie
barierki... Nie zdążyłem zareagować, a cała zawartość wylała się
na zewnątrz między nią, a scenę. Nie myśląc długo, basista i
wokalista w jednym, zaszedł na backstage i podał mu dopiero co
otwarte piwo w butelce. Tyle, że w Proximie jedynie można
spożywać cokolwiek w kubku plastikowym (i to nie swoim, bo
granat, petardy, kwas solny czy kastet wniesiesz, ale wodę w
butelce plastikowej - nie ma szans!), więc ochroniarz podał mu
dopiero co wyjebany kubek i zaczął mu nalewać to piwo do niego.
Tyle, że się za chwilę okazało, że dość solidnie przecieka, więc
kolejna fontanna zagościła pod sceną. Dobrze, że został naprędce
znaleziony kubek rezerwowy i w takim doppelpacku piwo już się
nie ulatniało. W ogóle na koncertach metalowych, to podziwiam
niektórych bywalców - najebani zanim jeszcze gwiazda wieczoru
dojechała do klubu. Co za sens ma kupować nierzadko bardzo drogi
bilet, i koncert mieć tylko z odtworzenia, czyli z relacji osób
trzecich? Sam też trochę piwa spiłem, bo drinkami się brzydzę, a
i tak się fajnie czeka w kolejce - jak w Społem, brakuje tylko
tego, aż się komuś bilon wysypie z piterka. Niby jesteś drugi do
lady, ale czekasz, czekasz, bo akurat ktoś wymyślił sobie
kosmicznego drinka, gdzie cały bar się nim zajmuje. Albo już
obsłużeni klienci mają akurat ochotę poopierać się o blat i tym
stanem rzeczy także blokują ruch. Ogólnie to piwo jest cholernie
drogie (poniżej 10 PLN nie ma szans na zakup), a i z wyborem
jest krucho. Kozel, Tyskie, Książęce Czerwone, Perła... Ta
ostatnia, Chmielowa, tak mi podchodziła ostatnio w VooDoo, że
chciałem ją wydalić nie tylko sprzętem do tego służącym - jakaś
partia mająca iść w rów melioracyjny zasiliła klub. Fajnym
doświadczeniem było piwo w krakowskim Garage Pubie - Okocim -
rzadko spotykane, a i na nowo mi idealnie smakujące - chociażby
dla niego i całej załogi warto się tam ponownie pojawić (w
czasie deszczu, czy śniegu nie wskazane jest korzystanie z
zewnętrznego kibla). Przypomniały mi się czasy młodości, gdzie
jeszcze to polskie piwo było pijalne i się ładowało z puchy
czarnego (mocnego) Okocimia. Natomiast w klubie Niebo miałem
wątpliwy zaszczyt wypicia Żywca i to z butelki otwieranej przy
mnie, więc nie nalewanej z kanistra. Mało się nie porzygałem
będąc w połowie bełtowego uniesienia, tak było ohydne. W ogóle
Niebo mi się jak najgorzej kojarzy - za pierwszym razem musiałem
się pytać w sklepie GSM, jak tam dotrzeć - prawdziwy labirynt.
Tim Hecker odjebał pańszczyznę godzinnym setem didżejskim (bez
suportu), a Zola Jesus... Zola... Niby fajny set, więc
postanowiłem sobie zakupić coś z merchu - oczywiście miałem na
myśli CD, a że były dwa krążki (każdy po 50 PLN), to liczyłem
jeszcze na autograf, bo nie spieszyło mi się akurat wtedy
zbytnio. Jakież było moje zdziwienie, jak po całym evencie
chamsko, bezczelnie, z pełnym sadyzmem ktoś w cenniku
przekreślił 50 i dopisał 70 PLN! O chuj chodzi, sobie pomyślałem
- tamte sztuki były w preorderze? Ktoś chciał sobie wyciągnąć
jeszcze więcej kasy widząc, że jest dobra sprzedaż? Zapomniałem
zrobić zdjęcie z tego przekrętu, ale mam świadka. Kończąc już
temat Nieba - i tak nic nie pobije "palarni". Za drugim razem,
to już nikt nie wiedział, gdzie można zapalić, ale za pierwszym
- prawdziwa poezja. Szło się schodkami w górę, za kotarą i przy
napisie PALARNIA skręcało do ciemnego pomieszczenia - tam można
było palić. Więc się doświecało latarką z telefonu, gdyż nic nie
było widać. Po ciemku się jeszcze szukało jakichś popielniczek.
Parodia i amatorka. W Warszawie mam już za to zaprzyjaźnionego
taksówkarza, więc praktycznie wszędzie mi po drodze, bo kluby są
od sasa do lasa - najlepiej wypada na tym tle VooDoo i Proxima,
do których uderza się z buta prosto z Dworca Zachodniego (a
dojście nawet do postoju taxi, oddalonego ok. 200 metrów, po
2,5h siedzenia poskręcanym we FlixBusie, to czasami jest dla
mnie Ironman), którego za mojego życia nie skończą chyba
remontować. Podróże FlixBusem i PKP InterCity są same w sobie
fascynujące i z ich historii wyskrobałbym z Panią Godek ładną
nowelę, szczególnie jeśli chodzi o ten pierwszy sposób
podróżowania. Ty nie wiesz, czy przyjedzie o czasie, czy się
spóźni 120 minut - niby jest aplikacja, która często sama się w
tym gubi. A jak już się jest na pokładzie to się zaczyna...
Często jeżdżę na trasie Wiedeń - Ryga - Wiedeń, choć to jest
tylko jeden przystanek dla mnie, cała Europa wschodnia nim
podróżuje. W jednym z kursów, gdzie miałem numer siedziska na
bilecie i tak zasiadłem na końcu, gdyż autosan był, jak się
okazało, z nienumerowanymi fotelami. Więc tak sobie siedzę z
jakimś starszym człowiekiem na samym końcu, jak panicho z
podstawówki, a tu nagle podbiega do nas jeden z kierowców i coś
wykrzykuje do nas gestykulując w niezrozumiałym dla mnie
cyrylicznym języku. Grzecznie się przesiadaliśmy, bo chyba o to
mu chodziło, a nie chciałem się narażać na scysję z kimś po
kacapskoje igristoje, a ten zasłonił kotary na samym końcu,
rozścielił sobie kufajkę robiącą za poduszkę i smacznie poszedł
w kimę radośnie pochrapując. A więc o to mu chodziło! Innym
razem goniłem z kumplem Flixa, gdy zatrzymał się na przymusowe
tankowanie i zaczął ruszać bez nas na pokładzie - okazało się,
że jedynie się ustawia na "piciu", a my myśleliśmy, że w tym
zimnie już zostaniemy w jakimś szczerym polu w krótkich
rękawkach. Nie zliczę już awantur o miejsca, spadających
plecaków, turlających się butelek i smrodu z niedomkniętych
drzwi kibla, ale i tak najlepsza sytuacja była, gdy wybierałem
się na Igorrra i Otto Von Schiracha. Już w Kielcach miał ponad
90 minut opóźnienia, nawet się zastanawiałem, czy jest sens
jechać do stolicy, gdzie mógłbym już pocałować klamkę w
Progresji, ale skusiłem się - wszak jechał ze słowackich Koszyc,
odtąd mógł już tylko nadrabiać kolosalne opóźnienie. Ale nie, to
co najlepsze jeszcze miałem przed sobą, gdy w pewnym momencie,
jakiś kawałek od Warszawy (do dzisiaj nie wiem, który to punkt
na mapie), skręcił na tamtejszy CPN, stanął i oznajmił
wszystkim, że dalej nie jedzie, ponieważ mu się skończył
tachograf. Dodał też, że za godzinę lub dwie przyjedzie
zmiennik, i wtedy ruszymy, ale do tej pory można skorzystać... z
restauracji McDonald's obok, więc można się posilić. W głowie
już miałem tylko pytanie, czy można brać cokolwiek stamtąd na FV
na FlixBusa, ale ocknąłem się, że teraz to już jestem w totalnie
czarnej dupie z koncertami. Długo się nie namyślając złapałem
stopa, czyli wyżebrałem od tam parkujących podwózkę i kamperem
cudem dojechałem do Warszawy spóźniając się nieznacznie. Co
prawda ta historia miała miejsca ponad półtora roku temu, ale do
dzisiaj nic jej nie przebiło. Jedne koncerty są wyprzedawane
(lub para-sold-outy, gdzie na Closterkeller w Krakowie się
cieszyli, że mają komplet, a tu psikusik: na bramce kto chciał,
to mógł zakupić spokojnie bilecik), inne przestrzelone w
lokalizacji - np. w Garage Pubie byłem na gigu, gdzie się na
polskie zespoły sprzedały 4 (słownie: też 4) bilety. Ja byłem
jednym z tych szczęśliwców. Akurat to można złożyć na karb
kiepskiej aury: zimna i ulewy, choć obydwa zespoły zagrały
porządnie swoje sety. Ale w drugą stronę - sold outy Hocico w
VooDoo i Brujerii w Hydrozagadce w środku lata to było
doświadczenie ekstremalne. Na Hocico (jak to się w ogóle
wymawia: Hokiko?) pociła mi się komórka, nie mówiąc o mnie i
fanach, a wokalista w swojej zbroi z każdą minutą słabł i tracił
kilogramy. Nic nie pomogły rozstawione wiatraki dookoła sceny -
nawet jakby ich było ze 20 - dużo by to nie zmieniło. Były też i
koncerty kameralne, zapoczątkowane w Supernovej w Krakowie w
2019 r. (Agressiva 69 + SmoGGG), ale w tym roku także było
posiedzone w Klubojadalni Małej Siostrze na noise (każde krzesło
z innej parafii) i na Shagreen na(w?) Turnusie Na Wolskiej,
gdzie było do bólu kameralnie, a salka koncertowa była wielkości
mojego mieszkania (ostatni występ już nagrywałem na stojąco, bo
jakoś nie potrafię się skupić rozleniwiony na fotelu). Ale
zespoły dały radę, chociaż to było w tak dziwny sposób połączone
z klubem (przedzielone zasłonką), że nawet pies się zaplątał w
czasie koncertu. W jednej tylko lokalizacji był niedostępny
alkohol (Wolskie Centrum Kultury) gdzie grała Agressiva 69 i
Düsseldorf, ale tam akurat można sobie było skoczyć do
spożywczaka za rogiem i zaopatrzyć się w procenty, za które nikt
nie robił awantury. Mnie się nie chciało, więc to był jedyny
bezalkoholowy koncert po pandemii. A te alkoholowe... Oj, było
ich sporo i to takich, że się trochę przeginało, szczególnie w
Krakowie, gdzie zawsze było dużo czasu i ochoty na łykanie. W
Rust'n'Roll Music Pub zgubiłem fajki, a że na barze nie można
było ich dostać, bujałem się po Krakowie w ramach nocnego
zwiedzania, ażeby jakiś czynny sklep ogarnąć i zakupić
papierosy. Przed pandemią musiałem nawet poświęcić bilet Sick Of
It All, gdzie w oparach dymu przez przypadek zgasiłem jakiemuś
kolesiowi peta na ręce! Po koncercie SOIA miałem jeszcze sporo
czasu (jak to zawsze w Krakowie) do odjazdu mojego dyliżansu,
więc się zadekowałem na jakiejś industrialnej imprezie (chyba
Dead Factory nawet na niej grało) i popłynąłem... Uszkodzenia
mojego ciała za "popielniczkę" nie było, za to się zakumplowałem
z osobami tam będącymi, bo się okazało, że muzycznie mamy
podobne gusta, a na dodatek byliśmy na wielu wspólnych
koncertach - oczywiście się wtedy nie znając jeszcze. Kraków to
ogólnie bardzo mi się alkoholowo kojarzy. Nie mogę pominąć
faktu, że na Closterkeller w Zaścianku (zagrali dobre 2,5h!; a i
przebudowa klubu jest in plus) przez długi czas na barze
obsługiwała klientów tylko jedna osoba, więc po ponad kwadransie
stania w kolejce byłem jedynie pół metra bliżej celu. Kiedyś
koło dworca MDA kręciło się masę żuli i zawsze każdy do mnie
podbijał - a to zagadać, a to wysępić fajkę, czy też 2 złote na
szczyny w puszce, ew. WD40%. I tak mnie polubili, że z kilkoma
się naprawdę skumałem (miło mi Cię pozwać) i piłem z nimi
alkohol w jakichś obskurnych bramach kamienic. Aż tak dwóm
przypadłem do gustu (nazwałem ich Tony Alko-Halik i Kapitan
Anorektyka), że to oni stawiali piwo! Niebywałe, a jednak. I
zawsze korzystam z przydworcowego wyszynku "U Szwagra" - taka to
już tradycja, frytki w astronomicznej cenie 10 PLN, ale
przepyszne! Teraz w ogóle nie widzę pijaczków, a to zapewne z
tego powodu, że patrole policji i ochrony się kręcą bardzo
często w okolicy i chyba ich przepędzają (za to na dworcu
zachodnim w Warszawie ochrona i policja nie patyczkuje się z
takimi osobnikami zajmującymi miejsca siedzące - czy to to
kobieta, czy mężczyzna, słowami "wypierdalaj" i ciągnąć za bety
pozbywają się elementu). Szczególnie awanturujący się ze sobą
menele wzbudzają zaciekawienie, aż chciało by się powiedzieć
"tak się kłócita, jakbyście się bić nie umieli". Ostatnio w
Krakowie na Pharmakonie, Margaret złapała szaleju podczas
występu (przynajmniej w porównaniu z Warszawą sprzed kilku
miesięcy) i zdzieliła z buta pustą szklankę po piwie stojącą na
głośniku/podeście. Oczami wyobraźni już widziałem, jak się
rozdupca szkło o parkiet, albo ktoś dostaje nią w głowę, a tu...
niespodzianka - koleś stojący pół metra od niej... złapał
nienaruszone szkło w rękę, jakby do niego było to adresowane!
Trzeba mieć kolosalnego farta, żeby tak się zachować, co potem z
uznaniem poklepałem go po plecach. Za to wokalista Deathstars
wkurwiony ciągłymi problemami technicznymi z wokalem cisnął
statywem w moją stronę i zszedł ze sceny. Wrócił niebawem, ale
męczył się z mikrofonem już do końca, gdzie nie było go prawie w
ogóle słychać. Fajnie to później wyglądało - pogięty statyw i
chłop na schwał przy nim próbujący dać z siebie więcej niż
zwykle. Podobne problemy miała SKYND, co dała później upust na
sesji fotograficznej - stała tam jakby za karę. Kollaps w
Chmurach za to bardzo się fraternizował z fanami, pili z każdym,
gadali, strzelali fotki, prawie każdy zapomniał już o ich
koncercie i po co tu wpadł. Ja z kumplem także gadając przy
barze nagle usłyszeliśmy, że to raczej nie soundcheck i chłopaki
zaczęli - akurat się im zachciało, więc pospiesznie każdy ruszył
pod scenę. W 2019 r. taka była obsuwa czasowa (technical
problems) na Kollapsie, że gdy zaczęli grać pierwszy utwór, to
ja musiałem się już zwijać do domu. Dobrze, że dzień później
grali w Krakowie, to sobie akurat tam pobyłem na ich całym
występie, a nie miałem tego w planach. Na Her Own World w VooDoo
podczas zabawy ogniem zapalił się na chwilę sufit - już
myślałem, że to dopiero będzie atrakcja, ale szybko go zgaszono
i niesmak pozostał. Do historii przejdzie najkrótszy
headlinerski koncert na jakim byłem - Heat Signature wymęczyli
13 minut i są najpewniej nie do pobicia w tej materii. Na
Traumie, jakby nie było legendzie polskiego death metalu, w
Skarżysku-Kamiennej, była garstka osób, ale to i tak nie było
najciekawsze. Supportował ich Imperial Sin, który miał taki
fajny podświetlany pionowy baner - normalnie bajer z bel air. I
podczas koncertu Traumy ten baner cały czas się świecił, co
niezorientowani mogliby pomyśleć, że nadal łoi Imperial Sin!
Najbardziej nietrafiony, w sensie kolejności, set miał miejsce w
Kwadracie, gdzie grał Combichrist, ale ostatnim zespołem, czyli
headlinerem, był Megaherz. Na Combi był odpał straszny wśród
publiki, a gdy kończyło grać Megaherz mogliby się wszyscy
zmieścić w Chmurach, a to był krakowski Kwadrat! Ktoś bardzo nie
pomyślał, kto w tym dniu był gwiazdą a kto Mega-nie. Kwadrat,
ale też i Hype Park, już mi się zawsze będzie kojarzył z
dobólowym czekaniem na tyłach przybytku na artystów w celu
zrobienia wspólnych zdjęć i wzięcia autografów. Tak było na
Combichrist i Agnostic Front (gdzie nigdy w życiu nie poznałbym
tego charyzmatycznego Vinniego Stigmę ze sceny, bo jak wychodził
to wyglądał bardziej na dziadunia z dwiema wielkimi torbami
taszcząc je na bazary). Na Paina też się wyczekałem, w zimnie i
deszczu, ale było warto! Szczególnie po godzinnym szukaniu
apartamentu w Krakowie, gdzie za nic w świecie nie mogłem trafić
na tym osiedlu apartamentowców na swoje lokum. Nawet z
rozrysowaną mapką, gdzie już przy pierwszym zdaniu mi
tłumaczenia przez konsjerża wiedziałem, że gówno z tego będzie,
ale potakiwałem głową ze zrozumieniem. snakeatsnake (celowo
pisane z małej litery, tak jak w oryginale) dał bardzo fajny
występ - one-man-band, oldscholowy EBM, ale nie w stylu
topornego Sturm Cafe czy Pouppée Fabrikk, gość bardzo
kontaktowy, zrobiłem sobie z nim kilka fotek, kupiłem płytkę,
dał mi na niej autograf, pogadaliśmy... I wszystko by było okey,
gdyby nie jeden szkopuł. Ktoś na tej płytce zapomniał wytłoczyć
muzykę, gdyż była czysta! Napisałem do niego, żeby mi chociaż
podrzucił kody na bandcampa, sobie ściągnę pliki, wypalę i będę
miał gotowy produkt. Ale wybrał inną opcję, zachowując się
bardzo fair, podesłał mi całość w wave'ach na wetransfer i sobie
to nagrałem. Jeszcze mu przesłałem dwa filmiki, pierwszy jak
wkładam do mojego TEAC-a płytkę przed nagraniem i pokazuje 0
tracków, i drugi, jak już jest nagrana, więc wszystko gra i
buczy. Zdziwił się bardzo tą sytuacją, ale czy akurat tylko ja
miałem takiego pecha, czy cała partia była do bani? Obsuwy,
obsuwy, obsuwy w grafiku koncertowym - im mniejsza impreza, tym
jest to normą, w oczekiwaniu zapewne na autokar z wycieczką z
Tadżykistanu i konkretnym zasileniu budżetu koncertowego. Tak
było po koncercie Shagreen, gdzie szybko się ulotniłem na noise,
aby zaliczyć kolejny raz Mnicha (w Teatrze Powszechnym, w którym
byłem w ub. roku dwa razy, ale raz był na bocznej salce, a
raz... w szatni zaadaptowanej na scenę). Mnicha nie zobaczyłem z
oczywistych, powyższych, powodów, pewnie zaczęli grać jak ja już
mijałem Radom... Miałem też nie raz sam problemy natury
technicznej, jak się prawie zapaliła komórka na Ohydzie
(testowałem doświetlanie AI w nowym sprzęcie) czy Hexvesselu w
Warszawie - w tym akurat przypadku tak dojebali ogrzewanie
(pewnie przez reakcję pewnej parki, która razem ze mną jako
pierwsza weszła do klubu i od razu zawołała: "o Boże, co tu tak
zimno?!"), że można było w samych slipach stać i czerpać pot do
wiadra. Ale też i z własnej winy miałem przeboje, jak choćby na
Life Of Agony - wziąłem nie ten kabel od powerbanka i nic nie
nagrałem gwiazdy wieczoru (jedynie słabej jakości zdjęcia mam do
dzisiaj jako pamiątkę), a Pronga poszczególne numery. Za to
pierwszy zespół - Tarah Who? - nakręciłem w całości (no kto
wiedział wtedy, że to będzie moje opus magnum). Na LOA już się
snułem z piwkiem po merchu, gdzie poznałem sympatyczną paczkę z
TW?, porobiłem sobie fotki i dostałem masę gratisów! Ale było
też i parę śmiesznych sytuacji. Jak Kanga próbująca mi się
podpisać na płytkach - tak je obierała z folii, że rozdupcyła
obydwa plastikowe opakowania - gdyby były w digipacku, to
takowej zmoki by nie było. Ale wspólne fotki i autografy są! Na
Combichrist w Hybrydach gość zrzygał się... do swojej
bejsbolówki! Machał nią później i rozrzucał wymiociny po całym
lokalu. Jego stwierdzenie, że już nie będzie jadł czekoladek i
zapijał je szotami średnio mnie pocieszyło. Ostatnio wybierając
płytki do zakupu po koncercie pewna osoba mi zaczęła polecać
zespoły słowami "Masz żonę, czy coś?" co mnie setnie ubawiło to
"coś" - już miałem odpowiedzieć w swoim stylu: "mam glejaka, ale
on to tylko disco-polo..." Tak, jak ktoś mnie dobrze zna, to
wie, że szybko mi puszczają hamulce w żartach i zazwyczaj mnie
one tylko bawią - takie życie ze specyficznym poczuciem humoru.
Z WIF-u, oprócz samego festiwalu, zaliczyłem wystawę
Beksińskiego (wybrałem się na piechotę, bo się przeraziłem, że
mi się komórka zepsuła - tyle już ponagrywałem i wszystko to
zgrywałem na pendrive'y, przez co nie mogłem się dogadać z żadną
korporacją taksówkową - nic nie słyszałem, co do mnie ktoś mówi,
a wystarczyło tylko zrestartować OPPO), a jakiś czas później
napisał do mnie Puppy z Hiroshimabend, grający na najmniejszej
salce w Klasztorze. Ustawił sobie swój sprzęt do nagrywania,
chcąc uwiecznić przede wszystkim końcowy monolog (audio) Zoe
Dewitt (Zero Kama) na swojej płytce. Pech chciał, że mu się
maszyneria zepsuła i to, co najważniejsze, nie zostało
uchwycone. Ale odnalazł moje video na YT jego całego nagranego
setu, poprosił o wysłanie oryg. pliczku, przez co był
wniebowzięty i zapewne dokończy płytę, na której jakiś tam
udział będę miał. Fajnie było poznać NNHMN, ale z braku czasu
nie zakupiłem wszystkiego na CD, co wtedy przytargali do Chmur.
Zagadałem później na Messengerze i nie dość, że dosłali mi
wszystko, co chciałem (już z Niemiec wyszła paczka, bo tam
stacjonują i pewnie wiele osób myśli, że to są rodacy Tuska
przedstawianego do niedawna przez TVPiS), to jeszcze wymalowali
cudowne dedykacje na każdej z płytek! Szacuneczek ogromny!
Często też się zagaduję ze znajomymi, przez co koncerty są nie
nagrane przeze mnie od początku. Tak było np. w Alchemii (oj,
Grolsch na barze to piękna rzecz!) na Harmony Of Struggle, gdzie
z Mirkiem trochę się straciło rachubę czasu. Ale widzimy się w
połowie lutego, bez Ciebie Larmo raczej nie wystartuje! A po
wszystkim doceniam, jak to dobrze w domu sobie wychylić
oktoberfestowe piwko: Spatena, Paulanera czy Lowenbraua - taka
odskocznia od tych zamuł za miliony monet (i tu wielki ukłon dla
Roberta, który robi genialną robotę w Kielcach!). Tradycją też
jest zajrzenie do Saray Kebab po przyjeździe do Kielc i zakup
tortilli - znają mnie już tam i nie mogę ich zawieźć pójściem na
dietę. Reasumując (nie mylić z reasumpcją; a tak na marginesie
to nadal jebać PiS i Konfederację w 2024 roku): masa koncertów
(te najlepsze to Orphx na WIF oraz Statiqbloom i Mvtant w VooDoo),
masa zakupionych koszulek (choć sobie powtarzam za każdym razem:
STOP!, nie stać Cię na kolejną szafę - najlepszy deal t-shirtowy
zrobiłem z Hostią - koszulka w cenie 50 PLN, po wielu praniach
nadal do użytkowania, nic się z nią nie dzieje - nie kurczy się,
nie rozciąga, będzie mi służyć pewnie lata, choć boję się co za
materiał został użyty do ich uszycia, że są aż tak idealne),
masa zakupionego merchu płytowego (i tu wielki ukłon w stronę
Neithana, geniusza muzycznego i jego wszystkich wybitnych dzieł
oraz Wojtka Króla - skompletowanie sobie aż tylu wydawnictw
Controlled Collapse to najlepsze, co mi się mogło przytrafić;
szkoda, że CC na żywo się już nie zobaczy), masa nagranych setów
i zrobionych wspólnych zdjęć (od malutkiej Zoli Jesus po giganta
Sama Huge'a z Ultra Sunn). Ale też i parę razy nie dotarłem na
już zabukowane przez siebie koncerty, z różnych przyczyn:
Królówczana Smuga, Sierra czy In Twilight's Embrace. Jedna mini
trasa (Agressiva 69 i Jesus Chrysler Suicide) została odwołana.
Złudzenia i Hållbar - dziewicze (ich pierwsze) koncerty
zaliczyłem i zarejestrowałem. Niektóre, niestety, koncerty się
nakładały z innymi (m.in. Hide z Combichrist), a na niektóre
wybrałem się z sentymentu, jak na Fear Factory, gdzie po wypiciu
6 piw i zmrużeniu oczu, można było dostrzec Burtona C. Bella
ponownie na wokalu. Krube. za to po włączeniu swojej maszyny
dźwiękowej wyszedł sobie na piwko i szluga powracając na sam
koniec, aby zastopować swój set. Co do piwka jeszcze, to będąc
podziębionym na jednym z koncertów zamówiłem sobie ciepłego (nie
z lodówki) Kozela, lecz wyraźnie naćpana barmanka podała mi...
zimne Książęce Pszeniczne - pewnie nie dosłyszała, a że już
dostałem je otwarte, nie chciało mi się go reklamować. Jak ja
uwielbiam piwa pszeniczne, tak samo, jak krupnik na szczurze...
Frekwencja też była różna, bardzo słabo było na DeathbyRomy -
może z 30 osób, ale dziewczyny się tym chyba za bardzo nie
przejęły, bo później pozowały do zdjęć z każdym, kto tylko
chciał. Oprócz July Jones (ich suportu), którą podobno wymiotło
na melanż w stolicy... Idealnie zachowywali się, patrząc przez
swój pryzmat, fotoreporterzy w Żaścianku na Hexvessel/Whalesong.
Widząc, że nagrywam obydwa sety, omijali mnie, nie wbijali się
przede mnie, strzelali nawet z kolan foty... Szacuneczek! Wielki
ukłon w moją stronę wykonał KnockOut, anulując mi bilet na
Meshuggaha w Krakowie, bo się niedawno okazało, że w tym
terminie, tyle że w Warszawie, będzie Suicide Commando.
Normalnie tego nie robią, więc na wiele nie liczyłem, ale, jak
mi napisano w mailu, ze względu na moją przebogatą historię
zakupów u nich, zrobią ten wyjątek. Anulowany koncert krakowski
przebukowałem sobie na warszawski, bo na nich trzeba być! Inną
kwestią są ceny płytek - 100 PLN za krążki Paina, czy 90 PLN za
Krisiuna to ewidentne przegięcie. Podpinanie się nieznanych
suportów do cen headlinerów to też zgroza. Nie mogłem nie
wspomnieć też o noclegach. Hotel Traffic we Wrocławiu (mimo, że
z okna miałem widok na kościół) czy Holiday Inn w Łodzi
serdecznie polecam, choć nie są to tanie miejscówki. Podobnie
jak Bed&Bath Luxury Apartments w Krakowie (hehe, nie mam żadnego
hajsu za lokowanie produktu, podobnie jak nic nie zarabiam na YT),
mimo, że szukałem swojego kwadratu ponad godzinę, to był tam
taki wypas, że zrobiłem wielkie wow: pralka, żelazko, odkurzacz
(nie korzystałem, ale ufam, że wszystko działające), komplety
garnków, sztućców, etc. Natomiast in minus to nory pokroju
Relaxa w Łodzi, czy Apartamenty Jana (jak to naprawdę pięknie
brzmi) w Katowicach. Byłem w swoim życiu na wielu nockach (nie
tylko podczas koncertów), ale ta dziura bije wszystko. Jak
zobaczyłem brodzik, to, drapiąc się w głowę, zacząłem się
zastanawiać, kiedy ostatni raz byłem na grzybach. Miniony rok
kosztował mnie zezłomowaniem aż trzech par butów. Co prawda
jeszcze w nich się pokręcę do piwnicy lub Żabki przy bloku, ale
na dłuższe wyjazdy są one skończone. Tylko jedną parę
reklamowałem - Adidasy - oczywiście nie została uznana,
oznajmiając mi w piśmie-paszkwilu, że zapewne je prałem i
chodziłem po kałużach, bo straciły na wytrzymałości i się
zrobiła dziura. Dwa miesiące po zakupie! Tak, jak najbardziej,
parafrazując słynny tekst: "rzeki przepłynąłem, góry pokonałem,
wielkim lasem szedłem, buty rozjebałem". Dwa koncerty spadły z
rowerka, czyli usunąłem je z YT - jeden przez żądania, drugi
przez umowę, że sobie "powisi" miesiąc i hyc do rowu. Resta, na
razie, ma się dobrze, choć już jedno ostrzeżenie tam już mam.
Pewnie o wielu rzeczach zapomniałem, ale to tak jak przy
spowiedzi... W 2024 r. czekam przede wszystkim na
zintensyfikowanie koncertów noise'owych, także w Kielcach
(trzymam kciuki, Dawid!) oraz na nowy materiał Agressivy 69, bo
przecież takowy musi się wreszcie ukazać! To był wspaniały,
koncertowy rok, który pewnie się już nie powtórzy! Pozdrawiam
wszystkich, którzy dobrnęli do tego momentu!
Tak trochę z innej beczki:
p.s.1. Obejrzałem sobie kilka dni temu najnowszy program
stand-upowy Sebastiana Rejenta - szału nie ma, jednak Rejent
najlepszy jest w roastach, ale... Ta cholerna poprawność
polityczna (a raczej niedojebanie mózgowe). Cały materiał jest
wrzucony na YT, ale ocenzurowany m.in. o słowo "pedał", gdzie
akurat tam pada ono kilka razy i dotyczy... pedałów
samochodowych, ale kochany YT całkowicie wykluczył to słowo i za
używanie go banuje jakikolwiek wrzut. Brawo!
p.s.2. W 2023 r., a dokładnie 2 listopada, minęło ćwierć wieku
od powstania mojej pierwszej strony WWW (A.D. 1998), czyli
serwisu o zespole Marilyn Manson. Istniał tylko 3 lata, ale
pamięć o nim będzie wieczna ;)
---
info: celowo nie użyłem ani jednego akapitu, co do mnie nie
podobne, tylko pisałem ciurkiem - nie chciało mi się po raz n-ty
edytować tekstu....
|